Walka z tymi drobniutkimi przebarwieniami trwa od chwili, kiedy panie zyskały odrobinę czasu, by zająć się swoim wyglądem. Piegi uważane były za defekt urody w każdej chyba epoce – od starożytności po współczesność…
Zwalczano je wszelkimi sposobami, a ich posiadaczki z reguły miewały straszliwe kompleksy i uciekały się do metod nieraz bardzo drastycznych, powodujących trwałe oszpecenie. Na przykład ścierały brązowe kropeczki pumeksem, aż do powstania na twarzy ran, które po zasklepieniu się pozostawiały blizny. Albo szorowały skóry… ługiem sodowym – niegdyś środkiem do zmywania silnych zabrudzeń np. z posadzek – przed którym ostrzegano wszystkie kobiety dbające o dłonie, bo niszczy skórę, powodując oparzenia chemiczne. Zdarzało się, że ta czy inna panna postanawiała sprawdzić, czy specyfik ów nie wyczyści skutecznie i skóry. Pół biedy jeszcze, kiedy użyła go punktowo, tylko w miejscach przebarwień. Wówczas w miejsce piegów dorabiała się „jedynie” czerwonych kropek lub zagłębień w skórze jak po ospie. Na szczęście były to sytuacje jednostkowe, kobiety z reguły wolały uciekać się do sposobów mniej kontrowersyjnych, a sprawdzonych i skutecznych, zalecanych nawet dziś nie tylko jako wybielające cerę, ale i pielęgnujące ją.
Najdziwniejsze jest to, że kosmetologia, mimo że mamy wiek XXI, metody całkowicie rozwiązującej ów problem nie wynalazła. Jeśli zajrzymy do internetu, by poszukać likwidującego piegi środka na miarę trzeciego tysiąclecia, głęboko się rozczarujemy. Owszem, są w sklepach rozmaite kremy i maseczki rozjaśniające przebarwienia wszelkiego rodzaju, w tym i piegi, ale one działają w takim samym stopniu, jak toniki i mazidła naszych prababć (mowa o tych pielęgnujących, a nie likwidujących skórę w ogóle).