Zioła kontra borelioza
Na początku listopada zeszłego roku pojawiła się u mnie dziwna zmiana na skórze ręki. Czerwona, swędząca plama, która się powiększała przez kilka dni, a równocześnie bledła od środka. Spora się zrobiła – taka czerwona „obrączka”. Miała ze 4 cm średnicy.
Kochana „Naturo i Ty”
Na początku listopada zeszłego roku pojawiła się u mnie dziwna zmiana na skórze ręki. Czerwona, swędząca plama, która się powiększała przez kilka dni, a równocześnie bledła od środka. Spora się zrobiła – taka czerwona „obrączka”. Miała ze 4 cm średnicy. Swędziała. Myślałam, że może ukąsiło mnie jakieś draństwo, ale w tamtym czasie nie było już żadnych insektów, zresztą ja w ogóle mało wychodziłam w plener przy tej pogodzie. Mam psa, bywa, że łapie pchły, jednak akurat wtedy był „czysty”. Poza tym ślad po pchle wygląda inaczej. Nic też nie wskazywało na pobyt pluskiew w naszym domu, poza tym tylko ja spośród czworga domowników padłam ofiarą ukąszenia. Ostatecznie plamka zeszła, zapomniałam o niej. Za to zaczęłam czuć dziwne osłabienie, pojawiły sie stany podgorączkowe, bóle mięśni. I znowu – podejrzewałam się o złapanie grypy czy jakiejś innej jesiennej infekcji, ale ciągnęło się to i ciągnęło, czułam się coraz paskudniej. O infekcji świadczyły również powiększone węzły chłonne oraz – bo, oczywiście, zrobiłam podstawowe badania – podwyższone OB. Tyle że żaden lekarz nie mógł się połapać, co to może być.
Aż mama przyniosła mi egzemplarz waszego pisma, w którym pisaliście o boreliozie. To było jakiś czas temu i ona skojarzyła tę czerwoną, blednącą plamę, którą jej pokazywałam, tyle że przypomniała sobie o niej z pewnym opóźnieniem. Znalazła tamten artykuł (zbiera wszystkie numery „Natury i Ty”), tam były objawy – wypisz wymaluj jak u mnie! I rada, żeby natychmiast do lekarza... Z początku miałam wątpliwości – żadnego kleszcza u siebie w tamtym roku nie wykryłam, a tuż nad łokciem chyba byłby widoczny? On przecież duży się robi, jak mu odwłok pęcznieje od krwi... Ale we wrześniu i październiku wiele razy wyjeżdżałam do lasu na grzyby, więc może po prostu jakiegoś przeoczyłam? I tak się biłam z myślami. I wciąż czułam się paskudnie, bez przerwy słaba i zmęczona. No to poszłam w końcu do lekarza ponownie i zażądałam skierowania na badania pod tym kątem. Doktor wydziwiał, bo przecież plamki już mu nie mogłam pokazać, a resztę objawów da się przypisać wielu różnym chorobom, a nawet zwykłemu osłabieniu układu odpornościowego. Uparłam sie jednak przy swoim i wymusiłam na nim to skierowanie. No i okazało się, że faktycznie jestem zakażona krętkami... I jeszcze mam się cieszyć – jak mnie poinformował doktor – że choroba została tak szybko wykryta, bo na tym etapie jest zaleczalna. Im później, tym ponoć gorzej. Sama już o tym wiedziałam – dzięki waszemu pismu! I mamie, która je prenumeruje. Ja sama, przyznaję, nie lubię czytać o chorobach i lekarstwach, ale właśnie się „nawróciłam”. Bo gdyby nie wy, nosiłabym te krętki, pozwalając im się rozmnażać, aż nie byłoby ratunku... Biorąc pod uwagę postawę lekarza. Więc piszę, żeby – po pierwsze – podziękować. Po drugie – żeby uczulić Czytelników na problem chorób odkleszczowych i fakt, że są bardzo trudno wykrywalne, zwłaszcza jeśli trafimy na wolno myślącego doktora (oni mają zresztą odgórne zalecenie, żeby nie szafować skierowaniami na badania i do specjalistów, bo to kosztuje – mój lekarz tak tłumaczył po obejrzeniu moich wyników swoją niechęć do skierowania mnie na nie!).
Ale też chciałam zadać pytanie: czy są jakieś ziołowe, mniej drastyczne sposoby walki z krętkami boreliozy niż bardzo intensywna antybiotykoterapia, jaką mi przepisano? Przecież ta choroba nie pojawiła się wczoraj, prawda? Dawne lecznictwo też sobie z nią jakoś radziło... No tak, tasznik. A czy coś jeszcze? Jakieś naturalne metody, ziółka...
Liliana z Mrągowa
...
Autor: Beata Kondysar