Jak się dawniej świętowało

Jak się dawniej świętowało

Ni z tego, ni z owego zaczął sypać śnieg. Babcia od razu zauważyła, że sypie jak wtedy. Jak w tę Wigilię, którą miała za ostatnią w swoim życiu, prawdziwą Wigilię. Cofnęła się o kilkadziesiąt lat, do najdawniejszych swoich wspomnień. I zaczęła zachowywać się tak, by mająca obok swój pokoik jej wnuczka Krysia nie mogła się nią nie zainteresować...

Ni z tego, ni z owego zaczął sypać śnieg. Babcia od razu zauważyła, że sypie jak wtedy. Jak w tę Wigilię, którą miała za ostatnią w swoim życiu, prawdziwą Wigilię. Cofnęła się o kilkadziesiąt lat, do najdawniejszych swoich wspomnień. I zaczęła zachowywać się tak, by mająca obok swój pokoik jej wnuczka Krysia nie mogła się nią nie zainteresować.
Po chwili drzwi się otworzyły i do babcinego królestwa, którym był nieduży, po starodawnemu urządzony pokój, weszła Krysia. Jak zwykle uśmiechnięta  i miła.
Babcia posadziła ją na swojej kanapie, która  była wyszykowana jak tron i coś tam, jakiś prezencik, do ręki jej wcisnęła. Sama zaś  usiadła przy stole, na którym stał kryształowy flakonik z, pamiętającą jej młode lata, zasuszoną gałązką czerwonej róży.
– Chcę ci coś opowiedzieć. Co mi się przypomniało – powiedziała, by usprawiedliwić ten rumor, jaki przed chwilą u niej się rozlegał.
– Dopiero parę miesięcy później, razem
z rodzicami, przeniosłam się do miasta. Mieszkałam więc jeszcze  na wsi – pokazała ręką w zaśnieżoną dal. – W takiej chałupie, jaką obecnie można tylko gdzieś tam,
w jakimś skansenie zobaczyć. Która miała słomiany, schodkowaty dach, drewniane, pouszczelniane mchem ściany i nieduże okna. A zamiast podłóg mocno ubitą ziemię.
– Kiedy to było? – wtrąciła się Krysia.
– Dawno. Z pewnością więcej niż pół wieku temu, kiedy miałam może osiem, może dziewięć lat. Kiedy jeszcze wszędzie widać było ślady niedawno zakończonej drugiej wojny światowej. I kiedy naraz zaczął sypać śnieg. I sypał tak samo jak w tej chwili sypie... dużymi, białymi płatkami – odparła.
I jej opowiadanie potoczyło się dalej.
– Pozrywaliśmy się z łóżek skoro świt, bo wszyscy chcieliśmy być przez cały rok chętni do wczesnego wstawania. Tato wrzucił do miednicy kilka srebrnych pieniążków, nalał lodowatej wody i umył sobie twarz, żeby przez cały rok być zdrów jak pieniądz i rześki jak lodowata woda. I na brak pieniędzy nie narzekać. Potem, oczywiście też w pieniądzach i lodowatej wodzie, umyłyśmy się... mama, moja siostra i ja. Bo my też chciałyśmy być przez cały rok rześkie i zdrowe.
I mieć pieniądze.
Westchnęło się Krysi:
– Kto by tego nie chciał.
Babcia nie zauważyła tego westchnienia.
– Co to był za dzień, mówię ci! – roześmiała się jak rzadko kiedy. – Ty takiego dnia, zdaje się mi, nawet wyobrazić sobie nie potrafisz. Wyciągnęłam rękę po chleb,
a mama w krzyk: Zostaw! Myślisz, że dzieci post nie obowiązuje? Obowiązuje! Wszyscy dzisiaj pościmy. Wszyscy dzisiaj chodzimy o głodzie. Wzięłam do ręki nóż, a mama do mnie: Uważaj! Nie wywijaj tym nożem, żebyś jakiej duszyczki nie przebiła. Chciałam sobie usiąść na stołku, a mama
w krzyk: Weź ręcznik albo co i delikatnie zgarnij ze stołka duszyczki, żebyś której nie przysiadła i żebyś której jakiej krzywdy nie zrobiła.
I naraz w jej głosie zabrzmiał inny, mniej wesoły ton. Wyjaśniła:   
– Bo to było tak. Dawno temu u nas,
a zresztą nie tylko u nas, tego dnia obchodzone było święto zmarłych. Zmarli wtedy, pod postacią dusz – rzecz jasna, jak wie- rzono, odwiedzali swoich, pozostających jeszcze przy życiu, krewnych i przyjaciół. Ci zaś urządzali dla nich uczty i razem z nimi ucztowali. I chociaż później miejsce tego święta zajęła Wigilia, czyli chociaż święto to zostało zlikwidowane, oni jak za dawnych lat, gdy nastawał ten dzień, do swoich dawnych domów i dobrze życzących im krewnych i przyjaciół, z różnych stron tamtego świata, przychodzili. I stąd w żadnym domu ich nie brakowało.
– A czy można mieć pewność, że obecnie zmarli w Wigilię, do swoich, cieszących się jeszcze życiem, krewnych i przyjaciół na ucztę, czyli na wieczerzę wigilijną, nie przychodzą? – odezwała się Krysia.
Babcia pokręciła głową.
– Chyba nie. A nawet z pewnością nie. Dlatego niektórzy przy wigilijnym stole stawiają dodatkowe krzesło. Żeby mieli na czym sobie usiąść, gdy przyjdą – odpowiedziała.
A następny fragment jej opowiadania brzmiał tak:
– Działo się wiele. I nikt nie próżnował, by przez cały rok mieć dużo chęci do pracy. Ale najprzyjemniejszym zajęciem było ubieranie drzewka, małego, ściętego przy ziemi świerczka, które wtedy mieliśmy w chałupie po raz pierwszy, gdyż zwyczaj stawiania go
w naszych stronach dopiero się pojawił.
A ubierało się je w różne, wcześniej ręcznie zrobione z tektury i kolorowego, marszczonego papieru, jak też upieczone z ciasta, aniołki, lalki, ptaszki, koszyczki, gwiazdki, kółka, serduszka. I celem upodobnienia go do rajskiego drzewa życia, którego wyobrażeniem być miało, w okrąglutkie, czerwone jabłuszka.
Na dworze tymczasem rozległ się ciężki huk, jakby zderzyły się dwie rozpędzone, puste skrzynie. Babcia wstała od stołu i podeszła do okna, z którego roztaczał się widok na jej ulubioną, wiecznie zatłoczoną ulicę. Popatrzyła w dół.
– Nie wiem, jak oni jeżdżą – wymówiła
z oburzeniem. –  Szczęście, że nikomu nic się nie stało. – I żeby nie zapomnieć tego, co już przedtem chciała powiedzieć, prędko wycofała się na swoje miejsce i powiedziała:
– Co było do zrobienia, to już zostało zrobione. Mama przygotowała stół do wigilijnej wieczerzy – położyła na nim trochę siana i nakryła go jakąś białą tkani-
ną. Tata, wypowiadając uroczyście: „Na szczęście, na zdrowie z tą świętą Wigilją”, wniósł do izby okazały snop zboża – żyta, który był przechowywany w stodole
w takim stanie, w jakim przywieziono go
z pola po żniwach – z kłosami pełnymi ziaren i postawił go w kącie, na specjalnie dla niego przygotowanym miejscu. Bo on był symbolem dostatku i siedzibą ducha, od którego zależało, jak duże będą plony zbóż w przyszłym roku. I specjalne miejsce słusznie mu się należało. Następnie przyciągnął dwie grube wiązki słomy i rozścielił je na ziemi, żeby w izbie było jak w owej betlejemskiej stajence, gdzie przyszło na świat Dzieciątko.
Uśmiechnęła się do czegoś. Pewnie do jakiegoś z tą słomą związanego, miłego wspomnienia. I podniosła rękę do góry.
– Gdy na niebie zaświeciła się pierwsza gwiazdka – powiedziała wesoło – tata pozapalał świeczki na drzewku i usiedliśmy przy stole. Jak kto mógł i na czym kto mógł, bo krzesło, o ile dobrze pamiętam, mieliśmy tylko jedno. I... ale nie wyprzedzajmy faktów. Najpierw podzieliliśmy się opłatkami, które mama posmarowała prawdziwym pszczelim miodem, żeby nam przez cały rok ani zdrowia, ani żadnych innych dóbr nie brakowało, bo pszczeli miód uznawany był za symbol zdrowia i bogactwa. I dopiero potem wzięliśmy się do jedzenia. Do wigilijnej wieczerzy.
– Pewnie z wilczym apetytem. Bo po całym dniu głodowania... – zauważyła Krysia.
Babcia przemilczała tę uwagę.
– Wieczerza nie była zbyt urozmaicona, bo byliśmy biednymi ludźmi i na żadne specjały nie mogliśmy sobie pozwolić. Jedliśmy to, co dało się zrobić z kapusty, z grochu, z mąki, z kaszy jaglanej, z maku i suszonych czy przerobionych na powidła owoców. Czyli
z tego, czym obdarowało nas nasze drobne gospodarstwo.
Krysia nie wytrzymała.
– Nie wyobrażam sobie takich jedzeń!
– wykrzyknęła, śmiejąc się całą buzią.
Babcia i tę jej uwagę przemilczała.
– Każda z potraw zaś była przygotowana tak, jak przygotowywało się jedzenie wtedy, gdy zlatujący się na swoje święto zmarli odwiedzali swoich krewnych i przyjaciół,
i ucztowali razem z nimi – nietłusto, niesłono, niepikantnie, ale smacznie. Ściśle według ich gustu. A jeżeli chodzi o to, co było najsmaczniejsze... to rzeczywiście! Nie było nic smaczniejszego niż kapusta z grochem, omastą której był olej z konopnego siemienia i zupa z suszonych grzybów. Och! To były przysmaki. Mówię ci, jakie to były przysmaki!
– Tak – wymówiła babcia mocniej, by zapewnić Krysię, że to, co mówi, jest prawdą. I że nie ma w tym ani jednego zmyślonego słowa. I opowiadała dalej:
– Ziemia w izbie przywalona była grubą warstwą słomy. I dla nas, dla mojej siostry
i dla mnie, ta słoma była ważniejsza niż drzewko. Niż nie wiadomo co! W tej słomie urządzałyśmy sobie rozmaite zabawy. I baraszkowałyśmy jak małe zwierzaczki. Na tej słomie układałyśmy się do spania. I wylegiwałyśmy się jak na najpuszystszych, bajkowych dywanach. I tylko gdy przyszło nam do głowy wyłazić na piec i z pieca na tę słomę skakać, w chałupie podniósł się zgiełk: Nie wolno! Słoma jest śliska. Nogi sobie połamiecie. Bo rodzice dobrze wiedzieli, czym takie skakanie może się zakończyć. – I znów wstała od stołu i podeszła do okna, by popatrzeć na ulicę i zobaczyć, co tam się dzieje. Popatrzyła, zobaczyła, ale powiedziała:
– Potem tata powygaszał świeczki na drzewku, zamknął chałupę na klucz i poszliśmy na pasterkę. Mimo że chwycił tęgi, prawie trzydziestostopniowy mróz, a do kościoła było daleko... ponad pięć kilometrów. Bo to były czasy, kiedy nikt ani drogi, ani mrozu się nie bał. Czasy ludzi twardych, zawziętych, bardziej niż dzisiejsi przystosowanych do życia. – I mówiła dalej. – Było mi potwornie zimno, bo nie byłam za dobrze ubrana. Na niebie świeciły się gwiazdy jak świeczki na drzewku. Pod nogami przeraźliwie skrzypiał śnieg. I nie szli tylko ci, którzy iść nie mogli – bardzo starzy i całkiem mali. No i ci chłopcy, którzy postanowili zostać na miejscu i robić psoty, czyli, jak to się mówiło, na szczęście. Którzy, o czym później długo i wesoło się mówiło, pewnej samotnej babuni zatkali słomą okno, żeby Boże Narodzenie przespała, sądząc, że wigilijna noc wciąż jeszcze trwa. A gdy się weźmie pod uwagę to, że zegar wówczas jeszcze był niezwykłą rzadkością, wcale to nie jest śmieszne. Jednemu gospodarzowi na chałupie, na szczycie dachu, postawili cały drabiniasty wóz, drugiemu sanie, trzeciemu brony
i pług. Któremuś tam rozmontowali płot. Jeszcze innemu na podwórzu zbudowali
piramidę z rozmaitych gratów i sprzętów.
I znów usiadła przy stole, przed kryształowym flakonikiem z zasuszoną gałązką
czerwonej róży, która dobrze służyła jej
w każdych okolicznościach.
– A obecnie, co? – powiedziała posępnie. – Nie ma o czym mówić. Takiej Wigilii jak ta, o której mówiłam, prawdziwej, choćbyś ze świecą cały nasz kraj przeszła, nie przeżyjesz. Stajenki betlejemskiej z mieszkania,
za żadne skarby świata, nikt nie zrobi. Na drzewku wszystko sztuczne. A często
i drzewko jest sztuczne. Na niebie zazwyczaj chmury i nic, nawet tej pierwszej gwiazdki nie widać. W otoczeniu bezmyślna paplanina mediów lansujących swoje, na temat Wigilii, z reguły bałamutne, poglądy i teorie, wykierowane na robienie zamętu w ludzkich głowach, hałaśliwe reklamy, obwieszone przypominającymi wesołe miasteczko, kolorowymi światłami ulice, ściany domów, sklepy, słupy, drzewa. Powszechny, dla prawdziwej Wigilii, brak miejsca. – I popatrzyła na Krysię pytająco, bo chciała usłyszeć, co ona na to powie. Ale ona nic na to nie powiedziała gdyż, po prostu, nie wiedziała, co odpowiedzieć.

...
Partnerzy:

Wydawca Centrum "REA" Rena Marciniak-Kosmowska. All Rights Reserved. Wszystkie prawa zastrzeżone.
Kopiowanie i powielanie treści lub/i grafiki zawartej w tym serwisie bez zgody autora serwisu jest zabronione i chronione prawem.